Iran, Shiraz, 09.2013r. |
Dokładnie o tej
porze, rok temu, staliśmy kilka godzin w deszczu i sfrustrowani chcieliśmy
rozstawiać namiot. Od kilku godzin nikt nam się nie zatrzymał! Do domu zostało
jeszcze kilkaset kilometrów, za dwa dni rozpoczyna się rok akademicki, a my
stoimy w środku niczego, zmarznięci i źli. W końcu kończą się nasze
trzymiesięczne wakacje, więc jak tu się nie złościć?! Jeszcze dwa dni wcześniej
wylegiwaliśmy się na gorącej plaży, nie przypuszczając, że kilkaset kilometrów
na północ może być tak zimno!
Odliczamy swoje
standardowe „do dziesięciu samochodów i idziemy spać” i oczywiście zatrzymuje
się mini-van. Warsaw, warsaw! No to jedziemy. Pan miły i sympatyczny, po
angielsku tylko trzy słowa, więc możemy sobie całą drogę smacznie spać. Budzimy
się na granicy między Słowacją i Polską, onieśmieleni widokiem, jakim wita nas nasz
kraj po trzymiesięcznej przerwie. Mgła, kolorowe liście na drzewach, słońce.
Pełni zachwytu udajemy się na kolejną drzemkę i budzimy się… nad rzeką! Okazuje
się, że nawigacja poprowadziła naszego kierowcę na mini prom, który przeprawia
nas przez rzekę. Takie rzeczy tylko w Polsce (:. Kolejna pobudka na Ursynowie…
Pan, ledwo zipiąc (w końcu prowadził kilkaset kilometrów bez przerwy!), dowiózł
nas szczęśliwych (?) do domu, i to na czas! I co z tego, że kryminalista. Przetoczyliśmy
się przez całe miasto, od kilku dni niemyci, więc i wzbudzający
zainteresowanie. I tak jak zawsze zastanawiałam się, czy faktycznie nie było mnie tutaj trzy miesiące? Czy faktycznie jeszcze kilka dni temu siedziałam na
plaży w Turcji, a niespełna miesiąc wcześniej chodziłam w irańskim czadorze?
Dojeżdżam do domu, idę spać do swojego łóżka, wstaję po kilku godzinach i
niczym w letargu, nie wiem czy jestem nadal w namiocie, czy może gdzieś
indziej? I dopiero po kilku chwilach dochodzi do mnie, że to mój dom, moja
utęskniona poduszka, a na kolejny wyjazd trzeba będzie znowu poczekać…
Iran, Shirkukh, 08.2013r. |
Koniec wakacji
zawsze bywa dla mnie frustrujący. Z jednej strony ta nadzieja na spotkanie z
bliskimi, ta chęć posiedzenia we własnym mieszkaniu i spania we własnym łóżku.
To marzenie o dobrym, domowym jedzeniu. Ale z drugiej strony ta świadomość
końca beztroski i dni, które wydają się trwać tygodnie, bo tak wiele się w nich
dzieje. Ten brak rutyny, który uzależnia. Namiot, spanie pod gołym niebem i
ludzie. Tak różni od tych spotykanych na co dzień. Pewnie dlatego, że spotykani
na chwilę, pokazują swoje drugie oblicza. I my pewnie w tym wszystkim jesteśmy
tacy jacyś inni.
W tym roku tak
stabilnie, tak bez stopowania i jakoś tak inaczej. Ale już mi się chce tych
kolejnych kilometrów z plecakiem, tego namiotu w środku niczego, tych szlaków
przemierzanych z plecakiem i rzek przekraczanych po połamanych mostach.
Przygody mi brak!
Gruzja, 07.2013r. |
Mamy podobnie, co roku walczymy z depresją powakacyjną i chyba nie ma na to złotego środka. Choć Magda wymyśliła, że zaraz po powrocie zacznie planować następny wyjazd i podobno jej pomaga... mi nie :)
OdpowiedzUsuńNasze Szlaki pozdrawiają !