poniedziałek, 29 września 2014

Przygody mi brak

Iran, Shiraz, 09.2013r.

Dokładnie o tej porze, rok temu, staliśmy kilka godzin w deszczu i sfrustrowani chcieliśmy rozstawiać namiot. Od kilku godzin nikt nam się nie zatrzymał! Do domu zostało jeszcze kilkaset kilometrów, za dwa dni rozpoczyna się rok akademicki, a my stoimy w środku niczego, zmarznięci i źli. W końcu kończą się nasze trzymiesięczne wakacje, więc jak tu się nie złościć?! Jeszcze dwa dni wcześniej wylegiwaliśmy się na gorącej plaży, nie przypuszczając, że kilkaset kilometrów na północ może być tak zimno!
Odliczamy swoje standardowe „do dziesięciu samochodów i idziemy spać” i oczywiście zatrzymuje się mini-van. Warsaw, warsaw! No to jedziemy. Pan miły i sympatyczny, po angielsku tylko trzy słowa, więc możemy sobie całą drogę smacznie spać. Budzimy się na granicy między Słowacją i Polską, onieśmieleni widokiem, jakim wita nas nasz kraj po trzymiesięcznej przerwie. Mgła, kolorowe liście na drzewach, słońce. Pełni zachwytu udajemy się na kolejną drzemkę i budzimy się… nad rzeką! Okazuje się, że nawigacja poprowadziła naszego kierowcę na mini prom, który przeprawia nas przez rzekę. Takie rzeczy tylko w Polsce (:. Kolejna pobudka na Ursynowie… Pan, ledwo zipiąc (w końcu prowadził kilkaset kilometrów bez przerwy!), dowiózł nas szczęśliwych (?) do domu, i to na czas! I co z tego, że kryminalista. Przetoczyliśmy się przez całe miasto, od kilku dni niemyci, więc i wzbudzający zainteresowanie. I tak jak zawsze zastanawiałam się, czy faktycznie nie było mnie tutaj trzy miesiące? Czy faktycznie jeszcze kilka dni temu siedziałam na plaży w Turcji, a niespełna miesiąc wcześniej chodziłam w irańskim czadorze? Dojeżdżam do domu, idę spać do swojego łóżka, wstaję po kilku godzinach i niczym w letargu, nie wiem czy jestem nadal w namiocie, czy może gdzieś indziej? I dopiero po kilku chwilach dochodzi do mnie, że to mój dom, moja utęskniona poduszka, a na kolejny wyjazd trzeba będzie znowu poczekać…
Iran, Shirkukh, 08.2013r.
Koniec wakacji zawsze bywa dla mnie frustrujący. Z jednej strony ta nadzieja na spotkanie z bliskimi, ta chęć posiedzenia we własnym mieszkaniu i spania we własnym łóżku. To marzenie o dobrym, domowym jedzeniu. Ale z drugiej strony ta świadomość końca beztroski i dni, które wydają się trwać tygodnie, bo tak wiele się w nich dzieje. Ten brak rutyny, który uzależnia. Namiot, spanie pod gołym niebem i ludzie. Tak różni od tych spotykanych na co dzień. Pewnie dlatego, że spotykani na chwilę, pokazują swoje drugie oblicza. I my pewnie w tym wszystkim jesteśmy tacy jacyś inni.
W tym roku tak stabilnie, tak bez stopowania i jakoś tak inaczej. Ale już mi się chce tych kolejnych kilometrów z plecakiem, tego namiotu w środku niczego, tych szlaków przemierzanych z plecakiem i rzek przekraczanych po połamanych mostach. Przygody mi brak!

Gruzja, 07.2013r.
 
Gruzja, 07.2013r.


1 komentarz:

  1. Mamy podobnie, co roku walczymy z depresją powakacyjną i chyba nie ma na to złotego środka. Choć Magda wymyśliła, że zaraz po powrocie zacznie planować następny wyjazd i podobno jej pomaga... mi nie :)
    Nasze Szlaki pozdrawiają !

    OdpowiedzUsuń