poniedziałek, 17 lutego 2014

Gruzja. Podróż w znane nieznane

Gruzja, Swanetia, 05.2011r.

Przypadek. Spontaniczność. Pył. Dzikość. Tak zapamiętałam Gruzję sprzed trzech lat. W te wakacje miałam okazję być tam powtórnie, przez miesiąc i niestety, ale zmieniła się na gorsze. Oczywiście, jest nadal piękna, przyroda zdumiewa, jednak wszechogarniająca cywilizacja dotarła już w większość tych pierwotnych zakamarków dzikości, do których tak mnie kiedyś ciągnęło.

Gruzja, Swanetia, 05.2011r.

Nasza pierwsza podróż do Gruzji była czymś zupełnie spontanicznym. Wybraliśmy się na majówkę do Rumuni. Jednak, gdy tylko pojawi się w człowieku myśl „a może by tak…?”, trzeba zrobić coś więcej. Jest to pokusa z którą trudno wygrać. W ten oto sposób, po jednym dniu spędzonym w Rodniańskich górach Rumuni, wylądowaliśmy na ulicy i zaczęliśmy łapać stopa. Naszym celem była Turcja, a następnie Gruzja. Mieliśmy kilka dni, parę złotówek w plecaku i zero przygotowania. Teraz, jak to wspominam, niesamowite wydaje mi się, jak Gruzja wspaniale nas zaskoczyła. Nie zdając sobie do końca sprawy co tam zastaniemy, ujrzeliśmy przepiękne góry w Swaneti, spotkaliśmy serdecznych ludzi, spróbowaliśmy narodowych potraw i znaleźliśmy to, czego tak nam brakowało w Rumuni. Dzikość. Czas jednak szybko minął. W Polsce czekała na nas praca, szkoła, kolejne wyjazdy w planach.  Podróż autostopem w dwie strony zajęła Nam łącznie dziesięć dni, w Gruzji spędziliśmy zaledwie cztery, a jednak był to jeden z naszych lepszych wyjazdów. Pełna spontaniczność, zero przewodników, map, całkowite poleganie na przypadku i przeznaczeniu. 

Gruzja, Swanetia, 05.2011r.

Planując tegoroczne wakacje postanowiliśmy jeden z trzech miesięcy spędzić w Gruzji, którą tak miło zapamiętaliśmy. Swanetia mocno nas rozczarowała. Piaszczystą drogę przez góry, którą wcześniej pokonaliśmy przez pięć godzin jadąc busem z napędem na cztery koła, zastąpiono asfaltem, a przejazd zajmuje zaledwie dwie godziny. Miasteczko Mestia, stolica regionu, w niczym nie przypominała starej wioski jaką zapamiętaliśmy. Stała się raczej gruzińskim Zakopanem. Nowe budownictwo, wszechogarniające świecidełka, no i dziesiątki turystów.  Na szczęście odnaleźliśmy dzikość w Gruzji. Tuszetia, rejon znajdujący się tuż przy granicy z Dagestanem oraz Czeczenią, przywitała nas podobnie jak Swanetia przed laty. Pokonanie piaszczystej drogi na kamazie zajęło nam kilka godzin, jednak to co zastaliśmy, było warte pozbawionej komfortu trasy. Zieleń, świeży chleb, ser i przede wszystkim, dzikość i brak ludzi. Wybraliśmy się na tygodniową wędrówkę przez okoliczne wioski, w których mieszka zaledwie garstka tubylców. Dopiero ostatniego dnia, w Dartlo, natknęliśmy się na sporą grupę turystów. 

Gruzja, Swanetia, 07.2013r.
Gruzja, Swanetia, 07.2013r.

Pozostały czas spędzony w Gruzji przeznaczyliśmy głównie na zwiedzanie ruin, zamków, starych miast oraz na poznawanie ludzi i tak odrębnej od naszej, kultury. Pozostała w nas gorycz, ponieważ kraj piękny i bogaty w historię tak szybko się zmienia. I zatraca to co najlepsze. Dzikość. Możliwe, że idzie z duchem czasu, którego my nie rozumiemy. Możliwe, że większość ludzi szuka tam czegoś innego niż my. Jednak pozostało w nas również przeświadczenie, że musimy się spieszyć, aby zdążyć zobaczyć to, co tak szybko znika, ulatuje wraz ze wszechogarniającą cywilizacją.
Tylko czy zdążymy? 
 
Gruzja, Tuszetia, 07.2013r.

Gruzja, Tuszetia, 07.2013r.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz