Ostatnio wybraliśmy się na weekend nad morze. Tak bardzo mi tego brakowało. Już w listopadzie planowaliśmy taki wypad kilkakrotnie, ale zawsze było coś. Udało się i spontanicznie pojechaliśmy uczcić Mikołajki nad naszym polskim Bałtykiem. Powiem szczerze, był to mój pierwszy raz nad morzem poza sezonem i zostałam mile zaskoczona. Wiadomo, Bałtyk, znany mi wcześniej tylko wiosną i latem, to miejsce kojarzone z wszędobylskim kiczem, tłumem turystów w klapeczkach, z parawanami pod pachą, którzy od wschodu słońca do zachodu biegają w tę i z powrotem. Jedni na plażę, drudzy z plaży, jeszcze inni na kurczaka z rożna… I cóż, w maju było ich dużo mniej, niż latem, ale jednak… Grudzień… Mogłabym nazwać go miesiącem pustej plaży.
I kurczaka z rożna też nie uświadczysz. W temacie „jedzenie”, byliśmy lekko zlęknieni na myśl „Co my będziemy tam jeść?”. Z pewnym przerażeniem patrzyliśmy na restauracje, co prawda otwarte, ale w których przy stolikach siedział jedynie znudzony personel… Nawet zastanawialiśmy się, czy z tego wszystkiego nie wybrać się na obiad do Trójmiasta (oh, jak dobrze, że się na to nie zdecydowaliśmy!). Jednak wybór padł na mieszczący się w centrum (o ile można to tak nazwać) Jastrzębiej Góry lokal o miłej nazwie Kredens. Zupełnie nieświadomi tego, co nas czeka weszliśmy do środka, zwabieni przez żarzący się w kominku ogień i zdziwiliśmy się sporą ilością osób. Jednak nadal nieświadomi niczego zamówiliśmy niewinnie brzmiące dania, zupa rybna, pstrąg grillowany z ziemniakami i kaczka z jabłkiem, żurawiną i talarkami. Ślinka cieknie mi na samą myśl! Możliwe, że nie byłoby takiego szału ciał, gdy nie bylibyśmy nastawieni na zwykłą smażoną rybę z najzwyklejszymi ziemniakami i przesoloną zupę rybną. Bo czego spodziewać się po daniach w nadmorskich miasteczkach, jeszcze na dodatek poza sezonem? Jednak smak przerósł nasze oczekiwania. Na pierwszy ogień poszła rybna, i ogień nie jest tu złym słowem, bo była wyjątkowo ognista, taka w sam raz jak lubię. Mocno pikantna, jak dla mnie idealnie doprawiona i ilość. Było jej tak dużo, że żałowaliśmy, że nie poczekaliśmy z tym drugim daniem… Ale przyszło. B. spojrzał na mnie z przerażeniem. Ah, zobaczył swoją „porcyjkę” kaczuszki… I zaczęło się obżarstwo i mówienie: jakie to dobre, mmm jak idealnie pasuje mmm. Wieczorem wybraliśmy się do tego miejsca na grzane piwo (niczego sobie), a na drugi dzień kolejny obiadek. Tym razem jedno danie, ale za to z deserem. Duszony łosoś i pstrąg w winie, zakończony szarlotką z lodami. I mogę powiedzieć, że nie, nie był to chwilowy zachwyt. Kolejnego dnia byliśmy równie zadowoleni. Fajnie było dowiedzieć się, że Kredens mieści się również w Warszawie (później zdałam sobie sprawę z tego, że przecież przejeżdżałam obok niego nieraz).
Czy ten weekend
byłby udany bez Kredensu? Pewnie tak. Nie nastawialiśmy się przecież na jakieś
pyszności, znaliśmy realia polskich miasteczek nadmorskich i pewnie ze smakiem
zjedlibyśmy zwykłego smażeniaka, ale. Ale to bardzo miłe zjeść coś naprawdę
dobrego, w miejscu, w którym się tego zupełnie nie spodziewasz. I wykonanego ze
starannością. Za dowód, że było naprawdę nieźle podam fakt, że nawet B.,
który nie mówi tak wiele o jedzeniu jak ja :P, nie mógł przestać nawijać jakie
to było dobre.
Na koniec wspomnę
jeszcze o noclegach. Zwykle wybieramy te tańsze, z racji studenckiej jeszcze
kieszeni i wspomnień naszych podróży, podczas których mieliśmy przy sobie
minimum pieniędzy, które były w stanie utrzymać nas przy życiu… Tym razem też
nie poszaleliśmy z wydatkami, ale z uwagi na „po za” sezonem, mogliśmy pozwolić
sobie na nocleg w pensjonacie o standard (a może i trzy) wyżej, niż zwykle. I
nie powiem, że nie było to fajne. Wejść do pokoju, który wyjątkowo nie
śmierdział starością, a pachniał. Pachniał sprzątaniem, nowością i wszystkim
tym, czego mi potrzeba w wynajmowanym pokoju.
Polecam Bałtyk poza sezonem!
Super wyjazd! Daleko mi do morza, ale bardzo chętnie wybrałabym się na weekend w góry. W górach nigdy nie ma czegoś takiego, jak "poza sezonem", ale są jeszcze małe mieścinki, które zachwycają klimatem i ciszą :)
OdpowiedzUsuńA dla takiego żarełka to też warto podróżować ;) czasami może nas mile zaskoczyć :D
Moim zdaniem i w górach można doświadczyć "poza sezonowości". Ja zwykle wybieram się do tatrzańskich schronisk i jest w nich zupełnie inaczej niż latem, a i na szlakach kolejek nie uświadczysz :)
OdpowiedzUsuńA tak... dla żarełka warto podróżować :)