wtorek, 28 października 2014

Florencja w obiektywie

Florencja, Włochy, 10.2014r.

Uwielbiam ten czas, gdy nagle znajduję się w innym świecie. Mija kilkanaście minut, wysiadam z samolotu i uderza mnie fala gorącego powietrza. Oczywiście, podróż samolotem nie jest tym samym co przemierzanie kilometrów drogą lądową, gdzie czuć drogę, którą się zostawia w oddali. Ma ona zupełnie inny charakter. Nie jest to podróż pełna przemyśleń, pozostawiania czegoś za sobą, nie ma w niej „tego czegoś” co zawsze pociągało mnie w podróżowaniu autostopem. Miło jednak jest, od czasu do czasu, jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki, znaleźć się w innej szerokości geograficznej od tak, na chwilę. Przemieszczanie się autostopem ma jeden wielki minus, który w zapracowanym świecie, pozbawionym rzetelnej długości urlopu, jest nie do przeskoczenia. Mianowicie czas. Potrzeba na nią czasu, dużo, dużo, najlepiej jak najwięcej. Wybieramy więc samolot, który sprawia, że już po chwili, może dwóch, jesteśmy w innym świecie, otaczają nas inny ludzie i oddychamy innym powietrzem. Mój umysł zwykle w tym momencie ma pewien problem. No cóż, w genotypie żaden przodek nie wspominał, że od tak można znaleźć się w innej przestrzeni. Zastanawia się więc, czy jesteśmy tam gdzie zawsze, tylko ktoś odkręcił ogrzewanie, czy może jednak się przemieściliśmy? Do normy wraca dopiero kolejnego dnia, gdy budzi się w łóżku innym niż zwykle i domyśla się, że wyjechaliśmy na wakacje.
Otwieramy, ja i mój umysł, zielone, drewniane okiennice i już czujemy się jak u siebie. Wiemy, że to jest nasze miejsce, w którym jest nam dobrze. No i przecież od zawsze marzyliśmy o takich okiennicach w oknach. 


 Wąskie uliczki to moja ogromna miłość. Zawsze robię im setki zdjęć...

 


Most też nas zauroczył...


Nie obeszło się bez wejścia do Bazyliki, jak i na jej kopułę. Jej ogrom zdominował całe miasto. Zachwyca i wielkością i widokiem na miasto z góry. Bilet łączony na kopułę, wieżę i do kilku muzeów (nie byliśmy) kosztował nas 10 euro od osoby. 




Zejście na dół rzeki pozwoliło nam na chwilkę odpocząć od turystycznego tłumu i wtopić się w studentów-tubylców. Naśladując ich, udaliśmy się na tamę, gdzie mogliśmy w ciszy i spokoju delektować się słońcem i pięknem miasta. 


Florencja nocą pozwala stać się księżniczką na minutę za jedyne 1,50 euro.


Na zakończenie, zdjęcia z największego (?) w Europie zadaszonego targu. Jednak nie ma sensu porównywanie go ze znanymi nam wielkimi bazarami Wschodu.



3 komentarze:

  1. Piękne Włochy! Już odwiedziłam ten kraj, jednak część południową. Teraz marzy mi się Toskania...bardzo bym chciała obejrzeć te pola i urocze domki, które widziałam tylko z okna autobusu. Ja również mam słabość do wąskich uliczek - są takie klimatyczne! A po takim bazarze to bym chodziła cały tydzień :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi też marzy się Toskania, a najlepiej zamieszkanie w niej na jakiś okres czasu. Wyobrażam sobie siebie w wielkiej starej kuchni z wielkim oknem, które otwieram i zrywam, z wpadających przez nie gałązek, świeże owoce. Jak pachnie wino, z domowych winogron i oliwa, z własnych oliwek. I słyszę głosy plotkujących sąsiadów.... Ah! Do żadnego innego kraju nie chciałabym ta wracać i wracać jak do Włoch ;)
    Dziękuję za odwiedziny i ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, rozmarzyłam się! <3 Tak samo uwielbiam Francję...te ich wypieki i desery...OBŁĘD. Hehe - jeśli chodzi o miłość do jakiegoś kraju, to zawsze jednym z powodów musi być jedzenie :-P

      Usuń