Polska, Rowy, 05.2014r. |
Maj. Marzył nam się wiatr we włosach i przemierzanie kilometrów, tym razem na własną rękę, bez czekania na okazję. Zastanawialiśmy się nad rowerem, ale ten po ostatniej podróży Bartka cały czas stoi niewyremontowany w garażu, aż strach go ruszać. Samochód jakoś tak nie wchodził w grę, bo to tak za bardzo dorośle. Trafiło na nasz, nie nasz motocykl. Niby nie powinno się pożyczać rzeczy, na które nas nie stać, ale co się mogło stać?
Wyruszyliśmy.
Motocykl, kiedyś Bartkowy, odsprzedany rodzicom tuż przed półroczną podróżą,
sprawował się świetnie. Środa, 31
kwietnia, na ulicach ruch niewielki. Kierunek Morze Bałtyckie. Obładowani
pokonujemy kolejne kilometry, zwiedzamy Toruń i chcemy, aby ten czas wolności
nigdy się nie kończył. Jemy najtańszy obiad ever, 5.35 za schabowego i chcąc
nie chcąc postanawiamy spędzić noc w Parku Narodowym Bory Tucholskie.
Przywitały nas dziki i sarenki, co wprawiło nas w błogi stan letargu, do
kempingu zostały 2 kilometry. Piach, żwir, kto by zwracał na to uwagę? Czuję,
że Bartek hamuje i … moja głowa obija się o ziemię. Zaliczyliśmy glebę 100
metrów przed kempingiem! Jakże to jest w naszym stylu… Sfrustrowani
doczołgaliśmy się do kempingu, rozbiliśmy namiot i obrażeni na cały świat
poszliśmy spać. Miało być morze, to tamto, a w myślach kłębią się rachunki za
naprawę… Ale nie! Rano okazuje się, że nie jest tak źle, jak nam się wydawało!
Wystarczyło popukać w koło, pociągnąć w lewo, w prawo i możemy jechać do
mechanika!
Mechanik
popatrzył: można jechać! Więc jedziemy. Morze Bałtyckie wzywa. Opatuleni rodem
z Syberii kierujemy się do Rowów. Podrzędny pensjonat wygrał z naszym ukochanym
namiotem. No cóż, ciepło to całkiem spora przewaga. Kilka dni, swetry, kurtki,
morza szum, trzy dorsze i trzeba wracać.
Wracamy jednego
dnia, bo czyż można zrezygnować z kilku godzin morza więcej? Tyłki prawie nam
odpadają od ciągłego siedzenia w jednej pozycji, zęby szczękają z zimna, ale
trzymamy tempo! Zostało nam 15 kilometrów do Warszawy, gdy na światłach ktoś
krzyczy: macie kapcia! No i tak. Ale co się robi jak się złapie gumę w
motocyklu? Mój dzielny mechanik, rodem z
kreskówki, dzwoni do taty i udaje się w kilkukilometrową podróż na stację
benzynową. Po niespełna godzinie, widzę go na horyzoncie, niosącego koło
zapasowe w sprayu. Uf! Uda nam się dotrzeć do domu!
Polska, Swornegacie, 05.2014r. |
Polska, Rowy, 05.2014r. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz