Tatry. Byliśmy
tam już kilka razy. A jednak. Jednak coś nas ciągnie każdej jesieni,
każdej zimy. Wszystkie schroniska znane na pamięć, kilkanaście zdobytych
szczytów. Nigdy nie jeździmy na wakacje w te same miejsca, ale weekend, czy
ferie to przecież co innego.
Tatry, w drodze do Hali Kondratowej, 11.2013r. |
Wybieramy się jutro
na tydzień. Dolina Pięciu Stawów, jedno z naszych ulubionych schronisk, z
pięknym widokiem, znanym chyba każdemu Polakowi. A jednak. Ciągnie. Mam
nadzieję spędzić kilka dni na lenistwie, wypełnionym jedynie czytaniem książki.
Mój chłopak jeszcze o tym nic nie wie (!). Ciekawe, czy on i czekające na
kolejne zdobywania szczyty, pozwolą mi na takie nic nie robienie. Plecak pełen
orzeszków, rodzynek, wina i ciastek owsianych ze wszystkim co mogłam znaleźć w
kuchennej szafce (nasz stały towarzysz wypraw), czekają w przedpokoju. Noc w
pociągu, poranek w Zakopanem, popołudnie w schronisku, bigos, wino grzane, a
następnego dnia jajecznica na kiełbasie. Nic innego nie kojarzy mi się tak
mocno z tymi jesiennymi i zimowymi dniami spędzonymi w górach. No i na
zakończenie wyjazdu koniecznie duża ilość grzańca w naszej ulubionej knajpie na
Krupówkach. Ochrzczonej przez nas „mordownia”. Stały gwóźdź programu naszych
tatrzańskich podróży.
Tak się składa,
że jeszcze nigdy nie wybraliśmy się razem w Tatry latem. Zawsze wtedy jesteśmy
gdzieś i nasze Polskie, ukochane góry zostawiamy na inne pory roku. Może to i
dobrze, bo jak sobie przypomnę moje młodzieńcze, letnie wyjazdy, to zamiast
tych wspomnień, które mam teraz, ukazują mi się kolejki turystów na szlakach. Chyba
te nasze Tatry są dla nas, Polaków za małe (:
Tatry, Giewont, 11.2013r. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz